Wszystko co przeczytacie miało miejsce dzięki ludziom i firmom, które we mnie wierzą, wspierają mnie w dążeniu do zrealizowania mojego celu – startu w Mini TRANSAT 2019. Droga przez eliminacje jest piekielnie trudna i wyboista. Wraz z ukończeniem regat Mini Fastnet uzyskałem wszystkie potrzebne mile przepłynięte w regatach kwalifikujące mnie i mój statek do startu w regatach Mini TRANSAT 2019.
Obecnie czeka mnie ostatni rejs kwalifikacyjny – czyli samotne 1000 mil, po Biskajach, Kanale Angielskim, Morzu Irlandzkim i Oceanie. Po ukończeniu tego wyczynu stanę się czwartym Polakiem – CZWARTYM – na przestrzeni 42 lat z kwalifikacją do regat Mini TRANSAT.
Dziękuję za wsparcie :
- H+H Polska
- Miasto GDAŃSK
- Contender Sailcloth
- Marine Works – Comfort on Board
- Navinord Marine Electronics
Wciąż można dołączyć do grona tych wspaniałych ludzi i partnerów tworząc razem ze mną to wyjątkowe i arcytrudne przedsięwzięcie startu w jednym z najważniejszych profesjonalnych wyścigów światowego żeglarstwa Mini Transat 2019. Zapraszam do kontaktu.
Mini Fastnet to najstarszy i najbardziej prestiżowy wyścig w Atlantyckim kalendarzu regat klasy Mini. To już od 34 lat trwa zacięty bój na wodach Atlantyku, Morza Irlandzkiego i Kanału Angielskiego. Kiedy Bob Salmon przekazał prowadzenie regat Mini Transat francuzom, a było to w 1984 roku, związek „Voile 6.50” był zobowiązany przepisem 1901 by zorganizować coroczne regaty łączące francuskie wybrzeże Brytanii z irlandzką latarnią morską położoną na południowo-zachodnim krańcu Irlandii (51°23’3”N i 009°36”1’W) w hrabstwie Cork, czyli FASTNET Rock. Tak powstała legenda, która twa do dzisiaj.
Jednak wielu ludzi nie wie o istnieniu tych szaleńczych regat lub myli je z regatami Rolex Fastnet Race. Mini Fastnet to szaleńcza pogoń w poprzek Kanału Angielskiego – wąskiego gardła, którym do Europy dostają się wszystkie statki handlowe. Po udanym przekroczeniu tej istnej autostrady w poprzek zawodnicy zostawiają po lewej burcie skałę Wolf Rock. Jadąc dalej na północ omijamy rutę, gdzie przechodzą wszystkie statki z Irlandii i zachodniej Anglii kierujące się do portów Europy. Jest to kolejne bardzo niebezpieczne miejsce dla jachtu o zaledwie 6.5 metra długości.
Przed nami rozpościera się otwarte Morze Irlandzkie prowadzące do skały Fastnet, na której jest zlokalizowana latarnia morska. Otoczeni mgłą i silnymi prądami, okrążamy ją w towarzystwie białego migającego co 5 sekund światła latarni, by odłożyć się bezpośrednio w stronę mety, czyli na francuskie wybrzeże Bretanii do Portu DOUARNENENZ. Ta długa prosta wymaga uwagi i dobrego zaplanowania halsów. Roi się tutaj od statków wchodzących i wychodzących z Kanału Angielskiego, a lokalni rybacy rozstawiają sieci i trałują.
Więcej informacji na stronie regat : http://minifastnet.winchesclub.org/.
Po regatach Marie Agnes Trophy, Mini było gotowe. Oczywiście potrzebowałem kilku godzin by znowu zmienić ustawienia lin,a przede wszystkim masztu. Po zakończeniu prac byłem bardzo zadowolony z pozycji oraz kształtu, który mu nadałem. Później sprawdziłem to na treningach przed Mini FASTNET. Jacht stał się o wiele bardziej dynamiczny oraz mniej narowisty, świetnie leżał w ręce. W końcu! Lik przedni grota, który przygotowałem jeszcze na Mini En Mai, dobrze dopasował się do nowej linii masztu. Wymagało to odpowiedniego umiejscowienia narożnika halsowego grota – zmiana położenia o kilka centymetrów.
Kontrola bezpieczeństwa tym razem była bardzo szczegółowa. Komisja sprawdzała nawet zgodność map z obrazkiem, który był na ich okładce. Jak zwykle przebiegła pomyślnie. Organizatorzy przywykli, że mam jeden z najlepiej przygotowanych jachtów. To powtarza się na każdych regatach dzięki Bartkowi Czarcińskiemu, który odpowiednio zadbał o moje przygotowanie i wyposażenie przed wyjazdem z Polski.
Doceniają to nawet moi koledzy z klasy. Jeszcze na treningu dwa statki zderzył się ze sobą. W jeden dzień naprawiliśmy jego uszkodzenie, które gdyby nie zostało naprawione wykluczyłoby go z regat Fastnet. Był bardzo wdzięczny.
Pozostało zapakować jedzenie i sztormiaki. Radek przyjechał późnym wieczorem w sobotę i niestety nie był ze mną na prologu. Od razu zabraliśmy się za dokończenie prac przygotowawczych. Pozostało nam tylko uszczelnienie opętnika i napicie się wina. Tak zakończyliśmy nasze przygotowania do Fastnetu.
Nazajutrz rano dokładnie przysłuchiwaliśmy się odprawie meteo, z której jasno wynikało, że 70% trasy powinniśmy przejechać na spinakerach w szkwalistym wietrzę do 25 knt. Przybijamy piątki z zawodnikami, życzymy sobie wszystkiego dobrego i wsiadamy na statki. Start zaplanowany na 0930. Pierwszy start, zajmujemy dobra pozycję, celujemy w linię i pomiędzy inne statki. Jest ich 79, więc jest wąsko. Przygotowujemy się, stawiam foka, dobieramy żagle i pełnym gazem w przechyle 22 stopnie przecinamy start. Jednak po kilku sekundach jest odwołany, ponieważ nie wszystkie jachty dotarły z portu na start. Drugie podejście wychodzi nam podobnie. Radek za sterem pewnie prowadzi mój statek, zaskoczony jest jak dobrze prowadzi się w przechyle i jak lekko reaguję na ster. Zauważa moją kilkumiesięczną pracę nad masztem i ustawieniami. Cieszę się, bo tak doświadczony sternik wie jak powinien prowadzić się jacht klasy mini. Widzę jak na jego twarzy pojawia się uśmiech, gdy zerka na zegar prędkości. Szybko mijamy konkurentów, wchodzimy na boje zwrotną i pełnym bejdewindem jedziemy w stronę wyjścia z zatoki, mijając przy tym kilka jachtów. Tuż za boją stawiamy moje duże Code Zero GP. Decyduję się na to, ponieważ mamy sporo wiatru i jedziemy bardzo ostrym kursem. I to był dobry wybór, bo inne jachty ostrzą do wiatru, a my jedziemy prosto. Tuż za kolejną boją zmieniam C0 na A3, to mój średni spinaker. Żeglujemy z prędkością 10 – 14 knt. Na wysokości wejścia na kanał pęka bras spinakerbomu. Proszę sobie wyobrazić jak pęka lina o średnicy 10 mm wykonana z dyneemy o wytrzymałości 6 ton. Jakież to muszą być naprężenia, jaka siła by zerwać taką linę. Wtedy też odbieramy komunikat o wycofaniu się kilku jachtów typu MAXI z powodów problemów ze sterami. Szkoda, bo to świetne i szybkiej jachty seryjne. Jednak jak to w przypadku każdego nowego jachtu bywa, awarie pojawiają się często i nie można ich wyeliminować, trzeba urwać wszystko, co można i zastąpić nowym mocniejszym elementem bądź rozwiązaniem.
Straciliśmy wtedy dużo czasu i dużo miejsc. Wyciągnięcie żagla z wody przy takiej prędkości jest bardzo trudne i pochłania mnóstwo energii. Przemoczony i zmęczony siadam na pokładzie z uratowanym żaglem, wściekły na stratę i brak możliwości naprawy. Przeszukałem jacht i znalazłem starą linę, jeszcze z mojego poprzedniego statku. To solidny kawał 10 mm dyneemy w oplocie. Naprawa kosztowała sporo czasu, bukszpryt uratowany, można stawiać dodatkowe żagle. Tym razem decyduję się na Code 5. Ciągnie pięknie, jednak wiatr tężeje i musimy zmienić żagiel na C0 GP. Przy zrzucaniu żagla klamka trzymająca topowy fał nie trzyma liny. Żagiel wpada do wody. Jego narożnik halsowy owija się o miecz i rozrywa się. Straciliśmy żagiel, na maszt trafia C0 i tak jedziemy aż do Anglii. W szkwalistym wietrze, kompletnie przemoczony zmieniam sztormiak i idę odpocząć. Jest przerażająco zimno, przypominam sobie relację Dobrochny Nowak z rejsu na Islandię, gdy opowiadała jak płakała z zimna. Z braku śpiwora wyjmuję TPS, w którego wskakuję i zasypiam na 3 godziny. Radek za sterem radzi sobie świetnie.
Przez pierwszy dzień i noc mieliśmy warunki typowe dla trasy Mini TRANSAT. Długa, lecz nie stroma fala niosąca ze sobą sporą energię i dostatek wiatru do 28 knt. W takich warunkach przyjdzie mi spędzić nawet 3 tygodnie.
Słyszę głośne walenie o pokład, Radek daje znać, że jest przemarznięty na kość i potrzebuje zmiany, wychodzę na pokład w TPS. W międzyczasie został zmieniony żagiel na A3 – średni spinaker. Noc jest czarna jak smoła, z lewej i prawej strony mienią się czerwone i zielone światła topowe. Wszyscy gnają na północ fordewindem. Mini nie lubi tego kursu, jednak nie ma miejsca na halsowanie. Wiatr przybiera na sile, jednak nie ma czasu na zmianę żagla. Najbliższe 3 godziny spędziłem na najbardziej precyzyjnym sterowaniu w mojej karierze, jeden błąd mógł doprowadzić do zwrotu, a drugi do wejścia na strefę wyłączoną z żeglugi, co skutkowałoby dyskwalifikacją. Radek śpi, dojeżdżam do boi zwrotnej, walę w pokład, zmieniamy się za sterem. Radek robi porządek na pokładzie, obiera kurs i włącza pilota. Słyszę jak wchodzi do środka, słyszę jak jego zęby uderzają o siebie z zimna i przemoczenia. Jest niby 10 stopni, ale gdy jesteś kompletnie przemoczony temperatura odczuwalna jest bliska 0. W nocy budzę się kilkukrotnie z zimna. Odbieramy komunikat, o utracie masztu na jednym z jachtów, na szczęście jest już blisko Anglii.
Poranek przywitał nas słońcem, o 0700 jem podwójny obiad i wskakuję za ster, do wieczora mam wspaniałą żeglugę. Pełnym bajdewindem zostawiam jachty za rufą. To był świetny czas z wieloma przemyśleniami. Z cofnięciem się do podstaw mojej motywacji zajęcia się żeglarstwem, pomysłu zajęcia się mini i startu w MT 2019. Odkopałem to wszystko, co stanowiło trzon moich dotychczasowych działań. Z Polski wyjechałem w marcu, a mamy końcówkę czerwca. Gdy ukończę ten rejs będę miał wszystkie mile z regat potrzebne do zakwalifikowania się do MT 2019. To będzie koniec morderczego wyścigu z czasem i problemami technicznymi. To będzie koniec ogromnej presji na złapanie wszystkich mil w regatach. Choć gdy pójdzie coś nie tak mam zaklepane miejsce na regatach Transgascogne – 600 mil. Wtedy trochę odetchnąłem. W dodatku zamknąłem kilka prywatnych spraw, które nie dawały mi spokoju od dłuższego czasu – to był piękny dzień i piękna żegluga.
Nad ranem we mgle, pod prąd, pchany przez lekkie podmuchy wiatru jeszcze nie spodziewałem się zbliżającej się tragedii, która skutecznie wyeliminowała mnie z wyścigu. Zbliżałem się do latarni na skale Fastnet, która rzeczywiście jest piękna i okazała – gdy zobaczyłem ją na własne oczy zrozumiałem, wyjątkowość tego miejsca. Po jej minięciu robiąc nawigację zrozumiałem, że ominąłem boję „STEG”(na wschód od Fastnet Rock). Byłem oddalony od niej zaledwie o milę, jednak nie minąłem jej lewą burtą i musiałem wrócić. Kosztowało mnie to 14 godzin. Takie błędy zdarzają się, to błędy ludzkie w bardzo niesprzyjającym środowisku, na małym jachcie, w przeszywającym zimnie, ze zmęczeniem na karku i niewyspaniem. Wieczorem, mijałem Fastnet po raz drugi, tym razem oświetlał ją piękny zachód słońca, skała była widoczna jak na dłoni, a światło zachodzącego słońca odbijało się od szyb jej górnej części. Niesamowity widok.
Po minięciu latarni zaplanowałem nasz kurs i zwroty. Stara lina, która trzymała wytyk nie pozostawiała złudzeń – mogłem postawić tylko średniego spina A3. Było za duże ryzyko uszkodzenia jachtu w przypadku zerwania się liny. Po postawieniu żagla nie wiele się działo, siedziałem za sterem cały dzień sprawdzając odpowiedni trym żagli od danego kąta żeglugi i goniłem jachty z 14 godzinną stratą. AWA 120 to najlepszy kąt dla mojego statku, przy tym ustawieniu jacht szedł jak po szynach. Pilot Raymarina od Tomka z Eljachtu sprawdzał się znakomicie. Miałem zapas energii, ponieważ w mojej instalacji znalazły się baterie litowo-jonowe dzięki firmie Marine Works. Do mojego systemu, by zbilansować wydatek energetyczny muszę dołożyć 3-4 panele słoneczne i hydrogenerator. Po powrocie do Polski poproszę Marine Works o sprowadzenia najbardziej wydajnych elementów.
Jadąc baksztagami zbliżałem się do mety, schodząc niżej na południe zmuszeni byliśmy na halsowanie pomiędzy statkami. Sporo kłopotów dostarczyli nam rybacy, ponieważ nie mają włączonego systemu AIS. Nie chcą być widoczni dla innych rybaków łowiących na tych wodach. Nad ranem widziałem już ląd, wiatr cichł i tężał, zmieniał kierunek, wymagał od sternika czujności.
Życie na 961 uważam za wygodne, jest tam sporo miejsca na mnie, zawdzięczam to odpowiedniemu zaplanowani wnętrza i odpowiednim, przygotowanym wcześniej zasobnikom na potrzebne rzeczy. Na jachcie znajdują się elementy wyposażenia ratunkowego, jedzenie, woda, dwa sztormiaki, dwie pary kalesonów i dwie koszulki. Po pokonaniu ponad 2000 mil dostosowałem się do tego wnętrza i znalazłem swoje miejsce.
Na wejściu do zatoki zrobiło się tłoczno, udało mi się dogonić kilka jachtów nawet z tak potężną stratą. Projekt Etiena Bertranda, na którym pływam to naprawdę szybki jacht! Zapasowa lina torowała do mety, a my szczęśliwi zakończyliśmy regaty na pozycji 18/25 w PROTO i 39/79 w klasyfikacji ogólnej. Do mety dojechało 66 jachtów, reszta wycofała się z przyczyn technicznych. To pokazuje jak trudne są to regaty. Również trzeba zwrócić uwagę, że odpowiednie przygotowanie techniczne jachtu odgrywa tu ogromne znacznie, stanowi nie tyle o ściganiu się, co o ukończeniu regat.
Po regatach, impreza integracyjna i tradycyjny grill, świetna okazja do pogadania, wymiany doświadczenia i spostrzeżeń, a także do wzniesienia toastu za przejechaną trasę. Na moim logu wyszło 800mil. Taką trasę przebyłem z Radkiem i 961 przez 4 dni.
Mini Fastnet to cholernie trudne regaty, długie, zimne, męczące, odbywające się na niebezpiecznych akwenach, w dodatku na 6.5 metrowym jachcie. Zmierzenie się z legendą Fastnet Rock i ukończenie tych regat daje ogromną satysfakcję. Bardzo chciałbym napisać, nigdy więcej Fastnetu, ale to nie prawda, ja chcę tam żeglować i ścigać się, porównywać nasze jachty, nasze umiejętności i stawać się coraz lepszym żeglarzem.